Forum earthdawn Strona Główna
Zaloguj Rejestracja Profil Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości FAQ Szukaj Użytkownicy Grupy
Nazywam się Nestle.

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum earthdawn Strona Główna -> Przygody
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Raziel
Administrator
Administrator



Dołączył: 20 Cze 2006
Posty: 64
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 14:00, 21 Cze 2006    Temat postu: Nazywam się Nestle.

Nazywam się Nestle.
Mam dwadzieścia sześć lat.
Pochodzę z krainy, którą moi ziomkowie wdzięcznie nazywają Miranathiel.
Moja opowieść, którą spisałam na tych kartach, jest zaledwie skromnym wstępem do wielkiego rozdziału, jakim jest samo życie. Dla nas Elfów bowiem życie jest długim pasmem zdarzeń, kształtujących charakter, spojrzenie na świat, a także tym, co niesie radość i refleksję nad samym sobą.
Zacznę jednak od początku.
Moi rodzice, dawno temu, mieszkali w prowincji Thery zwanej Vivane. Ojciec - elf, był znaczącym kupcem wśród tamtejszych handlarzy. Ceniono go przede wszystkim za umiejętność dyplomacji, jakość sprzedawanych wyrobów, a także za "odpowiednie" - nie za wysokie, ale i nie za niskie - ceny za swój towar. Ojciec stanowił dla mnie zawsze wzór do naśladowania. Był spokojny i opanowany. Wszelkie decyzje, słowa i czyny miał przemyślane i nigdy nie był stronniczy. Szybko wyciągał wnioski i umiał z tego czerpać korzyści dla swojego interesu jak i dla naszej rodziny. Był mentorem, osobą z zasadami, ale i gołębim sercem.
Nie, nie przeczę, iż jest to także dumny i stanowczy elf. Lecz jego duma była zawsze wywarzona, a stanowczość uzasadniona.
Ojciec szczycił się także tym, iż sam gubernator Kypros, zamówił u niego trzy dywany elfickiej roboty.
Matka - Iliana, również elfka, była wierną żoną, wdzięcznie sprawującą swe obowiązki u boku męża.
Wiedzieć wam jednak trzeba, iż Iliana nie należy do tych żon, które bez wątpienia można nazwać "gęsiami", bądź "kurami domowymi". Jest to kobieta bardzo inteligentna i silna, i nieraz wspierała mego ojca, Detlefa, kiedy ten musiał podjąć trudne decyzje handlowe.
Niestety, któregoś dnia, cień padł na dobre imię mej rodziny.
Jak wiadomo Theranie to lud, który uznaje niewolnictwo. Codziennie, stada niewolniczych grup przemierzały ulice Vivane, kierowane przez strażników do różnych zadań.
Mój ojciec w milczeniu obserwował ten proceder. Widział wśród pojmanych nie tylko ludzi, krasnoludy, ale także i elfy. Nie pochwalał takiej polityki Theran, ale, jak już wspomniałam, starał się nie mieszać w politykę władców tej prowincji i nigdy na głos nie wypowiedział się, co sądzi o niewolnictwie.
Pewnej nocy, świętując razem z moją matką i gronem przyjaciół pomyślnie zakończony interes, ktoś zapukał do drzwi domu.
Otworzył mój ojciec i na widok, który mu się ukazał, stanął jak oniemiały.
W drzwiach stało trzech Dawców Imion, dwóch elfów i jeden człowiek. Byli brudni i zmęczeni.
Zapewne zostaliby od razu przepędzeni, gdyby nie to, iż jednym z elfów okazał się stary znajomy mojego ojca. Tato nie umiał nie mógł zamknąć przed nim drzwi
Okazało się, że Millis (bo takie imię nosił ów przyjaciel ojca) i dwaj jego kompani zdołali uciec z niewoli therańskiej, lecz niestety nie tak niepostrzeżenie jakby zapewne chcieli. Zaalarmowane straże już wszczęły pościg. Za ich głowy wyznaczono wysokie nagrody.
Millis wiele razy widział mojego ojca, ale nigdy nie udało mu się do niego zbliżyć. Poza tym wiedział, że prosząc o pomoc ściągnie na naszą rodzinę niepotrzebne podejrzenia. Teraz jednak, kiedy los dał mu szansę na wolność, nie mając gdzie się udać, a także ze względu na starą przyjaźń, prosił o pomoc. Prosił o pomoc przy wydostaniu się z prowincji.
Ojciec długo trawił usłyszaną opowieść. Patrzył to na Millisa, to na jego towarzyszy, jakby oceniając na ile są zdeterminowani w swym szaleńczym postanowieniu.
Po chwili ciężko westchnął, spojrzał na moją matkę, która stojąc z boku i cicho przysłuchując się rozmowie mężczyzn, nieznacznie przytaknęła głową.
Przeniósł swój wzrok na uciekinierów i uśmiechnął się.
Decyzja, jaką podjął mój ojciec tej nocy, stała się ciężkim brzemieniem, który moja rodzina musi teraz dźwigać, lecz nigdy nie słyszałam z ust swych rodziców narzekań. Wiedziałam, iż decyzja ta została słusznie podjęta i żadne się tego nigdy nie wstydziło.
Zbiegowie zostali ukryci w piwnicy, na tyłach domu. Ojciec za dwa dni miał posłać kilka wozów z towarem do wioski leżącej blisko Vivane. Miał zamiar ukryć w nich Millisa i jego kompanów.
W międzyczasie strażnicy przeszukiwali domy w celu znalezienia uciekinierów. Wydano także ostrzeżenie, iż Dawcy pomagający w jakikolwiek sposób zbiegom ściągnie na siebie gniew gubernatora Vivane i zostanie przykładnie ukarany. Karą zaś była śmierć.
Także dom mych rodziców został przeszukany. Już miano sprawdzić piwnice, kiedy jakiś alarm kazał strażnikom wycofać się i sprawdzić, co się dzieje. Serca wszystkich nareszcie mogły zacząć bić normalnie.
Pasje widać czuwały nad nimi, ale do czasu.
Niestety zły los chciał, że kiedy ojciec starał się niepostrzeżenie wyprowadzić Millisa z domu i przeprowadzić do wozów koło swego sklepu, ktoś dostrzegł ich. Oczywiście fakt ten zaraz trafił do wiadomości władz. Zbiegom udało się uciec z prowincji niemalże w ostatnim momencie, ojciec jednak nie mógł już bezpiecznie wrócić do domu.
W nocy zakradł się do piwnicy i razem z moją matką, zabrawszy uprzednio najpotrzebniejsze rzeczy i pieniądze, wykradli się z miasta.
Bramy Vivane zostały na zawsze zamknięte dla moich rodziców. Zapewne szukano ich, wyznaczono nagrody za pomoc w ujęciu, lecz ojciec miał wielu przyjaciół wśród rozlicznych wiosek i bezpiecznie udało im się oddalić od pogoni.
Od tego czasu minęło wiele lat.
Moi rodzice osiedlili się w elfickiej wiosce nieopodal Travaru, zwanej Miranathiel, gdzie prowadził jeden ze szlaków kupieckich, acz nie najważniejszy. Ojciec nadal trudził się kupiectwem, niestety większość jego kontaktów i możliwości handlowych zostało skróconych. Przez wiele lat czekali, aż sprawa przycichnie, uważnie słuchali wieści od handlowców bywających w Vivane. Wiadomo jednak, że takie przestępstwo nigdy nie będzie zapominane wśród Theran.
Ja urodziłam się długo po tym jak rodzice na stałe osiedlili się w naszej wiosce. Jestem jedynym dzieckiem w mojej rodzinie, ponieważ moja matka dość późno zdecydowała się na urodzenie potomka, co pewnie tłumaczy, czemu nie mam rodzeństwa i jestem "oczkiem" w jej głowie.
Wszyscy znali i poważali mojego ojca. Mówiono, iż powinien mieć godnego siebie następcę, więc kiedy przyszłam na świat jako dziewczynka wiele elfów w duchu wyrażało swój zawód. Ponieważ Cud narodzin jest dla mojej rasy jednym z najważniejszych świąt, wszelkie smutki odeszły na bok i godnie obchodzono moje narodziny.
Tu dodać muszę, iż ani mój ojciec ani matka nie byli zawiedzeni (jeśli mogę to tak ująć) moją płcią. Fakt, iż urodziłam się dziewczyną, nic dla nich nie wnosił i nie zmieniał.
Od najmłodszych lat byłam wychowywana w duchu elfickiej społeczności. Wszelkie święta hucznie obchodzono w naszej wiosce; nie brakowało tańców i, wbrew przekonaniu o małomówności elfów, barwnych opowieści. Wszyscy stanowiliśmy jedną wielką rodzinę.
Zapewne wielu z was słyszało, iż Elfy (przynajmniej niektóre) podążają po tak zwanym Kole Życia, które dzieli nasze istnienie na kilka etapów. Jak w wielu wierzeniach, tak i w naszym są pewne podziały. Śpieszę wyjaśnić, iż większość naszej wioski podążała po Kole tą mniej ortodoksyjną ścieżką. Ja sama wierzę w to, iż po swej śmierci trafię do Świetlistej Cytadeli, a mą drogę do niej będą wyznaczać kolejne etapy doświadczenia i pracy nad samym sobą.
Wy, inni Dawcy Imion, często nie rozumiecie naszej religii i tego, iż śmierć uznajemy jako bramę do lepszego świata, do którego podążamy przez całe życie. Kiedy ktoś umiera cieszymy się, nie dlatego, że umarł, ale dla tego, iż trafił do krainy spoczynku i wytchnienia. Traktujemy Świetlistą Cytadelę jako nagrodę za lata scalania się ze swoim umysłem i duszą.
Wróćmy jednak do opisu mojego dzieciństwa.
Byłam (i nadal jestem) bardzo ciekawym elfem. Nigdy nie usiedziałam długo w jednym miejscu. Rodzice jak i świadkowie mych narodzin mieli nie lada problem, ponieważ często chowałam się przed nimi w przeróżnych miejscach, przemykałam niezauważona z pokoju do pokoju. Raz znaleźli mnie schowaną w szafce, do której cichaczem zakradłam się w poszukiwaniu łakoci. Uwielbiałam przemykać ulicami niezauważona, tylko po to, by udowodnić sobie, że umiem to zrobić. Och! Oczywiście! Nie raz przyłapywano mnie na podsłuchiwaniu narad starszyzny, czy kupców zdradzających swe plany podróży.
Wśród rówieśników uchodziłam za najlepiej poinformowaną, ale często, ponieważ byłam dziewczyną, musiałam udowadniać wiarygodność swych słów. Przyznam się szczerze, że bardzo lubiłam "udowadniać" swe racje. Patrzyłam wtedy z wyższością na młode elfy, które z zapartym tchem oraz wybałuszonymi oczami patrzyły jak podkradam się do domostw i wykradam z nich ich "tajemnice".
Nigdy jednak nie frasowało mnie zabieranie, czy też kolekcjonowanie swych trofeów. Nie pociągało mnie posiadanie tych rzeczy, które potrafiłam komuś wynieść. Toteż zawsze wracały one do właściciela. Niestety, mimo iż starałam się jak najdyskretniej odstawiać moje "dowody racji", nieraz zostawałam przyłapywana i odprowadzana do rodziców.
Mimo, iż obydwoje rugali mnie za pomysły udowadniania komukolwiek czegokolwiek w taki sposób, to nigdy tak naprawdę nie byli na mnie źli. Raz nawet podsłuchałam rozmowę ojca z mamą, który zastanawiał się jak można wykorzystać mój dar pozyskiwania wiadomości oraz umiejętność zręcznego poruszania się w wiosce.
Tak spędzałam większość swych dni: albo coś "udowadniałam" (z czasem było coraz trudniej, ponieważ wszystkie elfy znały moje zabawy, co wcale mnie nie powstrzymywało, a wręcz zachęcało i pozwalało szkolić swe zdolności), albo pomagałam ojcu przy sprzedaży, co szło mi dość dobrze, lecz wolałam chodzić między targowiskami i przynosić ojcu wieści o konkurencji, niż siedzieć za ladą i cierpliwie czekać na klientów.
Byłam młoda i szczęśliwa. W chwilach wolnych od pomagania leciałam w pobliskie lasy i pola szukając śladów zwierząt. Wiedziałam przynajmniej o kilku norach królików, że w lesie są na pewno ze trzy lisy i że sąsiad Amlin ma w polu nie więcej niż dwa stadka myszy. Często wsłuchiwałam się w otaczającą mnie przyrodę. Ojciec lubił mawiać, że kiedyś wywołam wilka z lasu, ale każde z nas wiedziało, że to tylko żarty.
Ponieważ tato głównie zajmował się handlowaniem, moim wychowaniem zajmowała się matka. Oczywiście cała społeczność w jakimś stopniu czuwała nad każdym małym elfem, ale prym wiodła najbliższa rodzina.
Iliana starała się, mimo moich protestów, zrobić ze mnie prawdziwą dziewczynę. Uczyła i pokazywała jak powinna się zachowywać kobieta, jak się malować a nawet jak kokietować mężczyzn. Nie przeczę, że lekcje z matką sprawiały mi przyjemność i z zaciekawieniem poznawałam tajniki kobiecej natury. Jednak bardziej pociągało mnie bieganie po lasach niż pudrowanie nosa przed lustrem. Mama, próbując jednak dopiąć swego, wymusiła na mnie noszenie (na szczęście tylko z okazji świąt) sukienek. Tak, tak… Wiem, co każdy z was powie - przecież Elfy uwielbiają strojne fatałaszki. Cóż… Nie mylicie się więc bardzo, ale ja po prostu lepiej czułam się w spodniach niż w kiecce!
Ale, ale Wróćmy jednak do tego, w jaki sposób zostałam adeptem.
Naszą wioskę odwiedzało wiele karawan. Była to świetna okazja do handlu i wymiany informacji. Oczywiście, kiedy tylko wozy wjeżdżały do miasta a kupcy rozstawiali swe stragany, ja już nadstawiałam uszy, by posłyszeć co ciekawsze opowieści. A opowiadano przeróżne historie: o bohaterskich wyczynach strażników karawan, którzy zdołali ochronić towar i kupców przed groźnymi bestiami; o niebezpiecznych przeprawach przez zdradliwe rzeki i lasy, pełne splugawionych potworów. Trzeba wam bowiem wiedzieć, że razem z karawanami przybywali do nas również poszukiwacze przygód, nieraz adepci, którzy najmowali się do ochrony wozów kupieckich.
Lataliśmy wtedy z rówieśnikami po ulicach udając bohaterskich obrońców i niebezpieczne bestie na przemian. Biliśmy się na kije lub strzelaliśmy z prowizorycznych łuków do niewidzialnych wrogów.
Któregoś razu do Miranathiel zawitała karawana, o której mówiono, iż prowadzi ją jeden z bogatszych kupców w Travarze.
Zgadnijcie, co porabiałam w tym czasie?
Ha! Brawo! Dobra odpowiedź!
W mgnieniu oka nie było mnie w domu, co moja kochana matka jak zwykle skwitowała kręceniem głową.
Oczywiście ojciec zatrudnił mnie przy targowisku, ale nie dałam się długo zatrzymać na miejscu. Po usilnych prośbach i namowach tato puścił mnie i nawet przykazał dowiedzieć się co za towar i za ile będzie chciał go sprzedać ów kupiec. Ostatnie słowa musiał do mnie wykrzykiwać, ponieważ ja już leciałam wśród straganów w stronę przybysza.
Jeśli jednak myślicie, że poszłam do samego kupca i zapytałam wprost to na pewno was rozczaruję.
Karawana zatrzymała się u nas na cztery dni. Już pierwszego wiedziałam, że ów bogaty kupiec jest krasnoludem i nazywa się Larus. Przybywał ze Scavii. Drugiego dnia zaś
No właśnie! Drugiego dnia wyruszyłam w stronę wschodniego krańca wioski. Tam znajdowały się specjalnie zbudowane baraki, które służyły do przetrzymywania wozów kupieckich przyjezdnych handlarzy.
Pamiętam to jak dziś.
Zbliżałam się do pełnoletności, co u nas Elfów celebruje się tak zwanym Rytuałem Przejścia. Pełnoletni Elf musi wtedy dowieść swej dojrzałości, a kiedy przechodzi wszystkie próby pomyślnie może (acz nie musi) nadać sobie nowe imię, na znak, iż rozpoczął on dorosłe życie.
Ja jednak nie zwracałam uwagi na prośby rodziców, którzy chcieli, abym jak najlepiej przygotowała się do tego, jakże ważnego, dnia. Miałam swoje zdanie na ten temat: dzień mojej pełnoletności miał nadejść za prawie dwa miesiące, do tego czasu planowałam zachowywać się jak dziecko i nikt mi miał w tym nie przeszkadzać.
Dostanie się i zobaczenie, co też kryją wozy tak bogatego handlarza były jednym z punktów mojej długiej listy pod tytułem: "Do zrobienia, zanim będę dorosła". Ubrałam się więc w swoje najlepsze ciuchy (wytarte wygodne spodnie, brązową koszulę, na to odziałam skórzany kaftan, zapinany na metalowe sprzączki i kozaki z wywijanymi nogawkami), a włosy spięłam w kuc, żeby nie wpadały mi do oczu. Za cholewę buta schowałam swój ulubiony nóż, podarowany mi przez ojca w dniu kolejnych urodzin. Wszystkie dzieciaki z okolicy wiedziały o przybyciu bogatego kupca i wiele z nich chciało się czegoś więcej o nim dowiedzieć. Wiedziałam, że będzie to dla mnie kolejna i zarazem wspaniała okazja do sprawdzenia oraz zaprezentowania swoich możliwości. Dlatego musiałam mieć publiczność.
Późnym wieczorem wymknęłam się z domu i pobiegłam na miejsce, gdzie umówiłam się z trójką tych wybrańców, którzy mieli być świadkami moich dokonań. Jeden z trójcy, starszy ode mnie o dwa lata Eliach, szczególnie drwił sobie ze mnie i nie wierzył, że mi się uda. Byłam na niego zła, ale to mnie tylko bardziej motywowało do czynu. Prawie bezszelestnie (jak mi się wówczas zdawało) przemykaliśmy uliczkami wioski. Co chwila kazałam im przystawać, nasłuchiwałam wtedy uważnie, oddalałam się na kilka kroków od grupy, poczym wracałam z nowiną, że jest bezpiecznie i możemy iść dalej. Dla wyjaśnienia. Cała wioska od trzech godzin spokojnie spała, wartownicy przy bramie ucinali sobie właśnie nadprogramową drzemkę i tylko najazd zbójów mógłby obudzić tą zaspaną krainę. No cóż Czego się nie robi, żeby lepiej wypaść Poza tym wydawało mi się wtedy, że tak robi każdy szanujący się bohater, a ja musiałam bezpiecznie i niepostrzeżenie przeprowadzić tych biedaków przez zdradzieckie labirynty ulic, gdzie mogli czyhać na nas nasi wrogowie.
W końcu dotarliśmy do wspomnianego wschodniego krańca wioski, gdzie wśród drzew stały ocienione baraki. Kazałam wszystkim zachowywać się jak najciszej, co zostało skwitowanie krótkim prychnięciem Eliacha. Sama natomiast jak najciszej i prawie że na klęczkach starałam się przedostać w pobliże lewego baraku, w którym schowano towar Larusa. Moim zadaniem było wspięcie się do okna, zejście na dół, zabranie "dowodu" i wydostanie się stamtąd, nie wzbudzając niczyjej uwagi, a zwłaszcza dwóch strażników, wartujących przy trzech barakach.
Bułka z masłem - myślałam sobie wówczas. I z takim też przekonaniem zaczęłam się przekradać w stronę budynku. Jedno drzewo za mną, drugie, krzaki. Uwaga! Wartownik się przewraca na drugi bok! Płaski pad na ziemię. Chwila wytężonej uwagi. Wartownik śpi dalej, kolejne drzewo, krzak i Przylgnęłam plecami do ściany. Spojrzałam w stronę, z której niedawno przyszłam. Było ciemno, lecz mimo to wyszczerzyłam się perliście do swej publiczności (jeśli tam jeszcze była) i w górę uniesionym kciukiem oznajmiłam, że wszystko jest w porządku.
Teraz okno. Nie było wysoko, ale musiałam podskoczyć żeby złapać się za framugę a potem wspiąć. Już, już miałam podskoczyć, kiedy zza moich pleców doszedł mnie głos:
-Widzę, że w tej wiosce prowadzi się nocny tryb życia?-
Powoli opuściłam ręce, gotowe do złapania się ramy okna. Odwróciłam się w stronę, z której doszedł mnie głos.
Przede mną stał człowiek mojego wzrostu, ale dużo ode mnie starszy. Gdyby nie to, że właśnie stał i rozmawiał ze mną, nigdy bym go nie zauważyła. Sprawiał wrażenie jakby idealnie współgrał z otoczeniem, chwila nieuwagi i traciłeś go z oczu.
Szybkim ruchem złapał mnie za rękaw i przyciągnął do siebie. Wyszliśmy na mały placyk przed barakami. Zaalarmowani wartownicy już nie spali, za to trzymali moich towarzyszy ściśniętych przy jednych z drewnianych drzwi magazynu.
Zapewne domyślacie się, co nastąpiło później?
Pod eskortą owego człowieka, a także jednego ze strażników zostaliśmy odprowadzeni do domów. Zbliżał się ranek i życie w wiosce powoli zaczynało się budzić.
Kiedy odstawiono mnie pod sam dom, a rodzice usłyszeli o moich nocnych wyczynach, musiałam ponieść karę. Dagg, bo tak miał na imię ów człowiek, poprosił jednak moich rodziców, aby wstrzymali się z wymierzaniem mi kary i aby pozwolili się odwiedzić jak tylko nastanie południe.
Zdziwieni i nie bardzo rozumiejący całą sytuację rodzice przystali na propozycję nieznajomego i obiecali, iż w południe będą oczekiwać go u siebie w domu.
Kiedy człowiek wyszedł, tato spojrzał na mnie. Z reguły nigdy nie był na mnie zły i raczej śmiał się z moich wybryków niż mi urągał. Teraz jednak było inaczej.
Patrzył na mnie długo, po czym wygłosił mi długi wykład na temat mojego szczeniackiego zachowania. Widać bardzo mu zależało na tym abym pomyślnie przeszła przez Rytuał Przejścia. Być może pokładał we mnie nadzieję, iż pójdę w jego ślady i tak jak on będę handlarzem. Lecz jego zamiary miały się nigdy nie spełnić
Byłam bardzo zdenerwowana przed mającym nadejść południem. Iliana kazała mi iść do swojego pokoju i choć trochę się przespać. Mama w żaden sposób nie skomentowała nocnego wydarzenia, ale czułam, że i ona popiera słowa mojego ojca. Nie mogłam usnąć. Co ten człowiek sobie wymyślił? Nie wydawał się zły na to, co zrobiłam, przy rozmowie z moimi rodzicami sprawiał nawet wrażenie rozbawionego. Ale jakim prawem on ma decydować, kiedy wymierzyć mi karę? Wewnątrz mnie narastała złość. Ja mu jeszcze pokażę - myślałam sobie w duchu. Do południa została niecała godzina. Było ciepło i nie mogłam usiedzieć w swoim pokoju. Latałam po całym domu, od okna do okna, sprawdzając czy tajemniczy człowiek już do nas nie idzie. Właśnie odeszłam od podłużnego okna przy drzwiach frontowych, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi. Jak to możliwe? Przecież nikogo nie widziałam w alejce prowadzącej do naszego domu? Podeszłam do drzwi i otworzyłam je na oścież. Stał w nich Dagg. Skłonił się lekko, po czym cierpliwie czekał, aż zostanie zaproszony do środka. Przyglądał mi się uważnie, jakby oceniał towar. Mimowolnie wzdrygnęłam się, ale wytrzymałam to badawcze spojrzenie. Poza tym sama też mu się przyjrzałam: miał na sobie skórzany komplet - spodnie i kubrak, zapinany na guziki, w kolorze ciemnego brązu. Na głowie nosił zgniłozielony kapelusz z szerokim rondem. Miał niebieskie oczy, przenikliwe, zdające się widzieć więcej, niż inni. Kilkudniowy zarost i brudne paznokcie świadczyły, że chyba jeszcze nie skorzystał z dobrodziejstw elfickiej łaźni. Ogólnie sprawiał wrażenie przeciętnego przedstawiciela swojej rasy, a przyznać muszę, że widziałam już niejednego człowieka i to schludniej oraz barwniej przyodzianego. Jednak coś mi mówiło, iż to wrażenie było tylko złudzeniem mającym odwrócić uwagę od jego prawdziwej tożsamości. Gapiąc się tak nawet nie zauważyłam, kiedy za moimi plecami zjawił się tato i serdecznie zaprosił gościa do domu. Rodzice długo z nim rozmawiali, ale mi nie pozwolono brać udziału w dyskusji. Niecierpliwie krzątałam się po kuchni i oczywiście starałam się podsłuchać o czym tak rozprawiali.
Po niespełna dwóch godzinach drzwi od salonu otworzyły się i ojciec skinieniem ręki zaprosił mnie do środka. Dagg siedział na fotelu i popijał herbatę. Jego przenikliwy wzrok lustrował mnie od stóp do głów.
Usiadłam obok matki i pytającym spojrzeniem próbowałam dowiedzieć się o co chodzi. Iliana jedynie uśmiechnęła się i objęła mnie ramieniem.
Wtedy przemówił człowiek.
-Jesteś bardzo ciekawym dzieckiem, Nestle- stwierdził, jakby w zadumie. -Odpowiesz teraz na kilka moich pytań. Dobrze?-
Przytaknęłam nieznacznie głową.
-Powiedz mi jaką koszulę miałem na sobie wczoraj?-
-Brązową- odparłam lekko zdziwiona.
-Ile wozów przyjechało z kupcem Larusem?-
-Pięć, z czego dwa osłonięte, zapewne prywatne, służące za kuchnię i miejsce do spania, dwa z towarem - przy nich było najwięcej ochrony, i jeden mniejszy, może z zapasami żywności, ale nie jestem pewna.- popatrzyłam dumnie na Dagga. Byłam mistrzem obserwacji.
-Dobrze… Ilu ochroniarzy przyjechało wraz z karawaną, ile koni i czy wszystkie są zdrowe?- posypały się kolejne pytania.
-Ochroniarzy? Dziesięciu, z czego trzech krasnoludów, czterech orków i trzech ludzi, razem z tobą Panie. Koni naliczyłam siedem z czego dwa luzaki. Jednen chyba ma zwichniętą kończynę.
-Skąd wiesz?- -Bo nie był osiodłany jak inne, pewnie zechcą go tu sprzedać, albo zabić na mięso poza tym ślad wyraźnie pozostawiały tylko trzy kopyta, a lewe, tylne było słabsze-
Człowiek spojrzał na mnie zadowolony.
-Ostatnie pytanie Z której strony najlepiej podsłuchiwać narady Starszyzny?- Popatrzyłam na niego zdziwiona, a potem z lękiem na ojca. Nigdy nie powiedziałam, że podsłuchiwałam ich narad, bo za to na pewno spotkałaby mnie sroga kara. Ojciec jednakże kazał mi odpowiedzieć.
Niestety do tej pory uzyskałem tylko tyle histori tej postaci Sad


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum earthdawn Strona Główna -> Przygody Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group, Theme by GhostNr1